czwartek, 2 maja 2013

ROZDZIAŁ 4.




Kiedy Sim wchodziła do domu, siedziałam w naszym salonie, na czerwonej kanapie, opatulona po nos kołdrą i wciąż nerwowo trzymając telefon, wybierałam numer mojej przyjaciółki. Lata spędzone razem sprawiły, że czułyśmy się prawie jak stare małżeństwo, otaczające się nadmierną opieką. Nigdy jeszcze nie zasnęłam nie mając pewności, że Sim jest tutaj, bezpieczna w swoim mikrokosmicznym pokoju. Ona miała ten sam zwyczaj, jednak na moją nieobecność reagowała zdecydowanie bardziej nerwowo; zazwyczaj robiła awantury, grożąc że następnym razem wymieni zamki w drzwiach. Była zdecydowanie osobą skłonną do hiperboli, lubiącą mieć wszystko na swoim miejscu – nawet mnie. I mimo, że nienawidziłam jej wybuchów gniewu, jakoś przyjmowałam to na siebie.

Zawsze jednak te gorzkie słowa i pięć minut złości, kończyło się dwoma wielkimi kawami z bitą śmietaną i jakąś dłuższą, głęboką rozmową. Nie miałam we krwi robienia awantur, tym razem też obyło się bez ekscesów, może dlatego, że nie miałam po prostu siły, a opadające powieki podtrzymywało już tylko przybycie Sim. Wykrzyczałam cicho dziękczynne słowa przytulając przyjaciółkę, potrząsając jej ramiona, jakby chcąc sprawdzić czy na pewno przy mnie jest. Poczułam w jej spojrzeniu, że powinnam już przestać, wróciła zaledwie parę godzin po mnie, przecież nie było powodów do zmartwień. Sim jednak rozumiała, martwiłaby się tak samo. Uśmiechnęła się szeroko i stwierdziła, że jest w całej swojej niezmiennej okazałości. Uspokoiłam się,a moje myśli skierowane były tylko ku jednemu pytaniu: 'Co się działo z Sim, kiedy jej tutaj nie było?' Nie czekałam dłużej, aby się dowiedzieć. 

Nie powiedziała mi jednak. Nie miała w zwyczaju zwierzać się od razu ze swoich myśli i roztargnień. Przed wejściem Sim tutaj, do salonu, słyszałam jak żegna się z Marcelem i obiecuje mu, że zadzwoni, jak się obudzi. Następnie zamknęła drzwi, rzuciła buty na niewygodnym obcasie niedbale gdzieś w kąt i oto miałam ją przed sobą. Patrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem, pewnie już bardziej trzeźwym niż wcześniej. Jak mówiła, jedyne o czym teraz marzyła, to przebrać się i spać w nieskończoność. I mimo, że to było również i moim pragnieniem, chciałam zrobić krótki wywiad, jednak Sim popatrzyła na mnie z politowaniem i z pewną czułością w głosie odrzekła: 'Opowiem ci wszystko, obiecuję, tylko daj mi dziesięć godzin.'

Zgodziłam się, nie miałam wyjścia, choć ciekawość pożerała mój zdrowy rozsądek. Wprawdzie słowa dochodziły do mnie z nieco wolniejszym zapłonem niż bywa to w dni normalne, nie zdążyłam więc już nic odpowiedzieć, usłyszałam tylko dobranoc z ust przyjaciółki i odgłos naruszonego porządku na idealnie ułożonej pościeli Sim. Rzuciła się na łóżko tak samo jak ja, ale mimo, że bardzo chciałyśmy już spać, nasze mózgi odbywały właśnie kolejną przechadzkę po minutach dzisiejszego dnia. Rozmawiały same ze sobą, powoli usypiając nas w swoich niedorzecznych pomysłach. Patrzyłam w wielkie okno, na słońce, które było coraz wyżej, coraz większe, oślepiające mnie coraz bardziej. 

Obudziłam się dokładnie o osiemnastej zero trzy. Słońce nadal pukało do szyb swoimi promykami, teraz jednak leniwiej, mniej intensywnie. Czuło się nadchodzącą niedzielę w powietrzu. I mimo tak później pory i rzeczywiście dziesięciu godzin snu, nie chciało mi się nadal wstawać. Głowa bolała, zaprzątnięta resztkami poalkoholowymi i wymęczonymi myślami, wciąż kręcącymi się wokół Milesa. Kim on naprawdę był? I dlaczego się pojawił? Dlaczego jest dla mnie taki niezwykły? A może dla niego to zwyczajność, sposób bycia? Nie byłam już nastolatką, a w głowie kręciły mi się nadal te same głupie i infantylne pytania, co wtedy. Moja ciekawość była chorobliwa, podobnie jak zazdrość. To takie oczywiste, że chciałam być tą jedyną. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi mojego pokoju. Sim zwykle nie czekała na żadną odpowiedź; tak i teraz weszła półprzytomna, rozespana, z lekkim uśmiechem na twarzy. Miała zwyczaj spać w białej, lekko pomarszczonej i prześwitującej koszuli, wiecznie nieuprasowanej, jakby wiecznie gotowa by iść na plażę. Do tego, czy zima czy lato, zawsze sypiała w bieliźnie. Jej długie, brązowe włosy, które sięgały już połowy pleców, opadały na ramiona, z jakąś znaną tylko im gracją. 'Jestem punktualnie.' – rzekła przeciągając się. 

Leniwie weszła pod moją ciepłą pierzynę; widziała, że mój stan nie jest najlepszy. Pochłonęłam promile dopiero teraz, razem z jakimiś niebywale głośnymi dźwięki i myślami, dudniącymi w mojej głowie i uszach. Sim wyczuła mój stan już chyba przez grubą ścianę dzielącą nasze pokoje i to, czego najbardziej w tym momencie oczekiwałam, to ciepła herbata z cytryną, którą zamierzała mi zaraz zrobić. Poprawiłam lekko różowy podkoszulek, ziewnęłam dość wymownie. Sim dopisywał humor, rzuciła jeden ze swoich ironicznych żartów i patrzyła na mnie oczekując jakiejś opowieści. Teraz ona w pełnej krasie, po dokładnych dziesięciu godzinach regeneracji, chciała wiedzieć wszystko. 'Mówisz pierwsza' - powiedziałam jej, podnosząc się z wygodnej poduszki i nawet okropny ból głowy nie miał sposobności odebrania mi chęci wysłuchania całej tej historii. 

'Tylko przyniosę herbatę' - powiedziała. I już po chwili trzymała w ręku dwa kubki; jeden czarny w białe azteckie ornamenty, drugi z malowanym widokiem Florencji, pamiątka z poprzednich wakacji. Sim usiadła, przykryła się kołdrą, oparła o ścianę. Para gorącej herbaty unosiła się ku jej twarzy, ku zamyślonym wciąż oczom. Uśmiechała się nieśmiało sama do siebie, nie do końca chcąc się przyznać, że cieszy się bardziej niż zwykle. 

- No mów, mów! - niecierpliwiłam się coraz bardziej, a na nieszczęście gorąca herbata znacząco dodała mi energii. – Nie każ się prosić. Powiedz, że doczekałam się; co prawda kolejna impreza nie byłaby dziś wskazana, ale z takiego powodu mogę nawet urządzić paradę przed twoim oknem. Jesteś z nim?

Sim wybuchła śmiechem, jakbym powiedziała doskonały żart, idealnie wpisujący się w jej poczucie humoru.
- Zdziwiłabym się, gdyby to nie było pierwsze pytanie, które dziś usłyszałam. - odparła, pochylając właśnie panoramę całej Florencji - Dziękuję, dobrze się bawiłam. I przykro mi, że znów cię muszę zawieść, a właściwie was; to niedorzeczne, ale Matt już wczoraj klepał Marcela po ramieniu w geście gratulacji, Claudia napisała, bo doszły ją słuchy o domniemanym przełomie, pewnie od Paula, który ostatnio zdaje się, że zbyt się interesuje tą historią. Przykro mi, ale nie. Jak to wy mówicie, nie jesteśmy razem.

- Ale… Ja nie rozumiem. Przecież to niemożliwe! Jesteście tak dobrani! I cały czas nic?!

- Czekasz na to, jak na poród…

- Bo jak wy – starałam się dokładnie zaznaczyć to słowo – możecie nie być parą? Nie wyobrażam sobie tego i powiem szczerze, irytuje mnie ta wasza niepewność.

- To wasza niepewność, nie nasza. – skomentowała Sim, ocierając oczy, wciąż zaspane, zaślepione zapowiadającym się zachodem słońca.

- Przecież wy wypełniacie się, a nie tylko przyjaźnicie. Marcel wydaje się, że za tobą szaleje. To nie miało tak być!

- Agness! – powiedziała śmiejąc się Sim – Nie rób takiej miny, bo ze śmiechu wyleję herbatę! Traktujesz to zbyt poważnie. Pozwól mi jednak coś ci opowiedzieć. Marcel może szaleje, ale z natury. Zabrał mnie wczoraj na dach tej kamienicy, na sam dach! Nawet się nie bałam aż tak. Trzymał mnie za rękę. Położyłam się na jego marynarce, tak - dobrze słyszysz, patrzyłam w gwiazdy. Otaczała mnie aura miasta; migające światła, zmieniające się sygnalizację, reflektory na wieży Eiffla. Ona była tak blisko! Mogłam ją zasłonić nogą. Właśnie ją! I wielki księżyc, tuż nad nami. Ag, nie wyobrażasz sobie nawet, jak ja mogłam czuć się wolna. Czuliśmy się wolni. Jakbyśmy wszystko mogli. Marcel jest wariatem, kochanym wariatem. Zasnęłam mu w ramionach. Czasem miałam wrażenie, że okrywa mnie jedynie wiatr i jego długie włosy. Zapomniałam o reszcie. Patrzyłam na wszystko z góry, z tak dalekiej perspektywy…

- Żartujesz?! Gwiazdy, wieża Eiffla, dach kamienicy i ramiona takiego chłopaka, jedyne, które chroniły od chłodu. – powiedziałam, mieszając rozmarzenie z zaskoczeniem - Wiedziałam, że Marcel jest szalony, ale tym razem przeszedł samego siebie - moje oczy zdawały się być teraz większe od denka kubka znikającej herbaty i odpływały właśnie w pięknym wyobrażeniu aury, wprost z trzynastego piętra ubiegłej nocy. - Piękne, piękne... już widzę ten cudowny obrazek, idealność w każdym calu. Wiesz, zastanawia mnie jedno... nie mów, że leżałaś na jego marynarce?!

- Varvatos. – zaśmiała się Sim. – A myślałam, że zdziwi to tylko mnie. Ag, nawet nie wiesz, jak miło było otulić się tym przepełnionym perfumami delikatnym materiale, tym bardziej znaleźć się w chudziutkich ramionach Marcela. Całkiem bezpiecznie, zapomniałam nawet, na którym piętrze właśnie jesteśmy.

- Ty i ten twój lęk wysokości! – przypomniałam przyjaciółce o jej odwiecznym wrogu – Ale cieszę się, że nic przez niego nie tracisz. Wręcz przeciwnie. No, ale nic ci nie powiedział? Nic a nic? To niemożliwe. Wiesz, o czym mówię.

- Proszę cię, znów chcesz mnie wypytywać o związki?! To jakaś twoja obsesja! – zachichotała - Nawet Marcel uległ namowom, zapewne Jonasa, i zapytał mnie, czy wiem o tym, że mówią o nas jako o parze. Oczywiście, że o tym wiem! Wbrew pozorom też żyję w tym społeczeństwie. Ja po prostu nie dbam o plotki, wcale nie dlatego, że naprawdę mnie nie obchodzą, tylko dlatego, że to walka z niemożliwym. Chyba nic by nie zmienił fakt, gdybym nagle powiedziała, że z nim jestem, czy nie jestem. Ludzie to podłe kreatury; uważają się za mądre, więc i tak wiedzą swoje, rozsiewając nieprawdę.

- Wydaje mi się jednak, że Marcel nie ulega namowom przypadkowych ludzi. Poza tym on i uleganie? Oksymoron. Czy nie wierzysz…

- Za długo i za dobrze go znam. – przerwała mi łagodnie Sim – Wiem doskonale, jaki jest. Nie umiem wytłumaczyć, jak mnie traktuje, zresztą on też nie umie. Cisza zastępuje wiele rzeczy. To chyba coś więcej niż miłość. Zresztą, widzisz mnie z nim?! – tym razem Sim zaśmiała się głośno, odkładając kubek na podłogę – Nie, to trochę niemożliwe. Chociaż wczoraj mnie zaskoczył. Pytaniami, scenerią. Ale na pewno nie pomysłem. Widzisz, najbardziej łączy nas to, że za wszelką cenę chcemy uczynić nasze życie niezwykłym. Próbujemy bardzo różnorodnych przeżyć, by nie wpaść w sidła monotonii. Czasem nie zważając nawet na granice, w tym wypadku strach. Monotonia była zawsze klatką dla wolnego ptaka. Kiedyś o mało co się nią nie stałam, a przynajmniej tak mi się wydawało.

- Ktoś musiał dać ci klucze do tej klatki. I to chyba właśnie był on.

- Albo wyjazd do Francji.

Zamyśliłam się na chwile. Powodem wcale nie były wspomnienia. Dziwiło mnie to wszystko. Jej sposób pojmowania tej relacji, sytuacji. Nagle, nie nawiązując właściwie do niczego, ostatecznie spróbowałam dowiedzieć się prawdy.
- Czyli nie mogę liczyć na szampana weselnego w najbliższym czasie? – powiedziałam - Wiesz, w sumie to fascynujące. Jesteście zbyt ekscentryczni, widocznie was nie do końca rozumiemy.

- Czasem sama siebie nie rozumiem. – powiedziała wesoło Sim - Ale to skutek nawarstwiania się przeciwieństw, kontrastów. To moja ciekawa przypadłość, w której bardzo łatwo o zagubienie. Marcel akurat w tym jest do mnie bardzo podobny. W każdym razie, nie porzucaj nadziei! – zaśmiała się ironicznie – Nigdy nie wiadomo, jakie Marcel ma intencje. Ale dość o nim! Ładny ten Romeo od trzech bułek!

- Dwóch bułek – poprawiłam pośpiesznie przyjaciółkę. – Croissantów było trzy.

- Dobrze, że nie policzyłaś zawartości mąki i cukru. Chociaż przyznam, że to by było coś w twoim stylu.

- Nie przesadzajmy! Wybrał dwa czekoladowe, jeden pełny wypływającej marmolady, dokładniej o mocno karmazynowej barwie, świeżej konfiturze z wiśni. Prawie jak twoja wczorajsza sukienka. Trzymał pakunki zawsze tak delikatnie, z pewną gracją, jakby bał się, że zaraz wszystkie mu wypadną, albo jakby czekolada przy większych turbulencjach miała ulec zniszczeniu. – patrzyłam gdzieś za ramię Sim z lekko przymkniętymi oczyma, próbując przypomnieć sobie dokładnie każdy szczegół zdarzenia.

- Ag, ale tę historię już znam! Chyba zbyt dokładnie. W każdym calu, po tylu analizach zapamiętałam nawet ile zapłacił i ile dostał reszty. Powiedz mi gdzie się wczoraj podziewaliście.

- Lepiej zapytaj gdzie nie byliśmy.

- Jakieś szczegóły? - odparła z irytacją Sim, przyzwyczajona do mojej skłonności do zbyt dużego uogólniania w początkowych fazach otwierania mojej prywatności w oczach innych.

- Wyszliśmy z klubu, chociaż na początku trochę tańczyliśmy. Było tłoczno i bardzo duszno, potrzebowałam odetchnąć świeżym powietrzem…

- Już to widzę, jak źle się czułaś. – najwyraźniej Sim odgadła moje wczorajsze zamiary.

- Nie przerywaj! – odparłam zdecydowanie, z lekkim uśmiechem – Pomyślałam sobie: poda mi płaszcz, odprowadzi do wyjścia i pójdzie się bawić dalej; tym bardziej, że Rj, którego pewnie znasz, wołał Milesa, aby ten przysiadł się do stolika, numer trzy dla ścisłości.

- Nie zostawiłby mdlejącej „Julii”- powiedziała moja rozmówczyni, gestykulując i próbując mnie udawać.

- Znam go od kilku dni, zdziwiło mnie to, że przejął się.

- Albo wykorzystał sytuację. Niewiele mnie już dziwi po sentencji jutro też tu będę. W każdym razie, co robiliście, odprowadził cię do domu?

- Jeśli rozumiesz przez to okrążenie połowy rozżarzonego obfitymi światełkami i ukoronowanego ciszą Paryża, to tak. Szliśmy przez szerokie, kamienne ulice, gdzie co jakiś czas przejechała tylko czarna taksówka; kiedy ludzi było coraz mniej i mniej, aż w końcu jedyną mijaną żywą duszą były psy; błąkające się między pustymi stolikami, upragnione jakichkolwiek resztek z talerzy koneserów pięciogwiazdkowych restauracji. Okazało się, że nie tylko mi serce się rozpada na milion kawałków na ten widok.

- Ładnie o nim mówisz.

- Bo nawet w mojej wyobraźni nie był tak idealny. Spacerowaliśmy, podjęliśmy próbę poznania się, chyba skuteczną. To artysta, niewiele się myliłaś swoimi przypuszczeniami. Malarz. Opowiadał mi o życiu w Nowym Jorku, mówił co właściwie robi tu, w Paryżu; okazało się, że mamy naprawdę wiele wspólnego. Dawno nie rozmawiałam z kimś, no oczywiście oprócz ciebie, tak bez problemu otwierając się. Tak, że nie liczyło się nic innego, po prostu zatraciłam się - w jego słowach, może myślach, w atmosferze. Poczułam jakbym znała go już wieki, przez co opowiadałam mu wiele o sobie. A z czasem niestety nadeszła mnie pewna nieunikniona myśl, która nie daje mi spokoju. Wiesz, wczorajszy wieczór był idealny, idealna osoba, idealna aura. Za idealnie? Wszystko działo się tak szybko. 

- Szczęście nie zna pojęcia czasu.

- I przychodzi w porę. Warto było czekać. On ma taki urzekający sposób bycia. Taki inny. Czy nie sądzisz, że znalazłyśmy się w skupisku odmienności?

- Przydatna zmiana, jak widać niewyczerpalna. Nareszcie jakieś dowody na to, że nie na całym świecie ludzie bywają fatalni, nieszczęśni i nudni. – powiedziała stanowczo Sim, zapalając pierwszego dziś papierosa. Dym powędrował ku sufitowi, kontynuując swoje życie już za otwartym oknem – Chociaż, to też za dużo powiedziane. Już dawno pogodziłam się z myślą, że nie potrzebuję świata. Wystarczy dwadzieścia ekscentryków, papierosy, dobra książka, muzyka, poduszka i zachód słońca na dachu naszej kamienicy.

- Wiele się zmieniło. Na lepsze.

- Przynajmniej czujemy życie. A ja nawet ostatnio poczułam serce.

- To przez Marcela – zaśmiałam się.

- To prawda. Ale więcej osób składa się na ten sukces. – przez dłuższą chwilę Sim leżała na nawarstwiającej się kołdrze, w zmyśleniu patrząc przez okno, po czym sięgnęła po popielniczkę. – Powiedz mi coś więcej o Milesie. Ma oryginalne imię.

- Uwierzysz, że u niego w kraju jest postrzegane jako starodawne i wcale nie jest zbyt pozytywnie odbierane?! A wydawałoby się odwrotnie. - zamyśliłam się na chwilę jakbym właśnie przypominała sobie coś bardzo ważnego. - Może dzięki niemu tak pięknie się uśmiecha.

- Z pewnością dodaje niezwykłości. – skomentowała krótko Sim, widząc moje świecące oczy, leniwie obserwujące unoszący się dym - W takim razie, co chłopak z Nowego Jorku on robi w Paryżu?

- Wiesz, jaki jest modeling, musisz być tam, gdzie chcą żebyś był. Dostał zlecenie, które rozciągnęło się w czasie i musiał przystosować się do tutejszych warunków. Przyznał, że nawet jego ten klimat całkowicie pochłonął!

- Nie tylko klimat. – uszczypliwie skomentowała Sim i uśmiechnęła się szeroko, jakby chciała spotęgować swoją uwagę – Nareszcie! Może zajmiesz głowę czymś ważniejszym niż ja i Marcel. Miles… Zapowiada się ciekawie, skoro już na samym początku bawiliście się w chowanego po piekarniach i włóczyliście się po Paryżu jak bezdomni. Też bym tak chciała.

- Ty byłaś ponad dziesięć godzin w chmurach, dosłownie, nie narzekaj. – powiedziałam, wstając z łóżka i przeciągając się, mimo zbliżającej się dziewiętnastej. – Miles jest modelem, dziwne, nie?

- Nie. W innym byś się nie zakochała. – zauważyła Sim. I choć to smutne, miała trochę racji.

- Za długo się znamy.

- Niedługo nasze złote gody, wariacie.

- Zbliża się Fashion Week, chyba będzie gdzie i kiedy świętować. Londyn to odpowiednie miejsce. To co, może impreza na dachu Big Bena? – zażartowałam, nawiązując do rozrywek przyjaciółki.

- Spadaj! – krzyknęła słodkim tonem głosu, wyskakując na równe nogi z łóżka. – Idziemy szykować kolację, rogalikowa Julio. A mówili, że to ciężkie czasy dla marzycieli. – powiedziała Sim, uchylając szerzej białe drzwi. I dokładnie w tym momencie, kiedy leniwie spoglądałam w niebieskie niebo, ozdobione śladami samolotów i bardzo powoli usypiającym słońcem, zadzwonił telefon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz